“W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle” – “Zuzanna lubi je tylko jesienią”. A Sylwia (czyli ja – jeśli Drogi Czytający tego nie wiesz, a nie wiedzieć możesz) jadła je dopiero dwa razy w życiu. Raz zimą w Paryżu, choć nie wiem na jakim placu. Drugi raz w swojej białostockiej kuchni. Czy kocham kasztany? Jeszcze nie wiem. Smak mają ciekawy – podobny zupełnie do niczego. Może mi brakować cierpliwości do ich nacinania, ale kasztany jak mało innych rzeczy wydają mi się pasować do jesieni. Kasztany pieczone – czyli w swojej najprostszej postaci, są dobre na początek tej kulinarnej przygody. Ja mam już na swojej liści zupę krem z kasztanów, kasztanowe lody i kurczaka z kasztanami.
Polskie kasztany, choć je tak potocznie nazywamy, to nie są owocami kasztanu tylko kasztanowca. Choć to drzewo z tej samej rodziny to niestety to, co spada jesienią z drzew, z czego robimy ludziki, nie jest jadalne.
Ja płaciłam ok. 23 zł. za kilogram.
Kasztany zawsze należy poddać obróbce. Można je przygotować na trzy sposoby: ugotować, upiec/”usmażyć” na patelni, upiec w piekarniku. Ja wybrałam ten trzeci sposób.
Pieczone kasztany – składniki:
– kasztany
– ewentualnie jeszcze trochę kasztanów