Wyjazd do Torunia poprzedziłam pogłębionym rekonesansem odnośnie tego, gdzie i co warto zjeść. Zresztą zawsze tak robię. Tylko gdy jadę w góry na pierwszym miejscu są szlaki i widoki. Ostatecznie moja lista wyszła dość krótka, bo weekendowa. I nie znalazły się na niej wyłącznie miejsca z samym jedzeniem związane. Do popitki też coś jest. Małego rozczarowania też nie zabrakło. Czyli wszystko, jak w życiu.
1. Kawiarnia Lenkiewicz
Miejsce polecone przez znajomego. Powiedział, że koniecznie. No dobra, jak “koniecznie”, to idę. W sezonie podobno ogromne kolejki. W grudniu na szczęście nie. Wewnątrz ładnie, ale raczej tak, jak w każdej “porządnej” kawiarni. Nic się nie wyróżnia. Za to za chwilę dowiem się, że wyróżnia się zupełnie coś innego. Mimo, że jest trochę zimno, zamawiam lody. Cztery gałki, bo “przecież jak zwykle na pewno będą malutkie”. Otóż, nie. Nie były. Lodów u Lenkiewicza nie żałują.
Nie pochłonęłam wszystkich, bo musiałam jeszcze zostawić miejsce na szarlotkę na ciepło z bitą śmietaną i lodami. Wszystko naprawdę smaczne. Lody bardzo dobre. Ach i info dla czekoladoholików – kilka różnych wersji lodów czekoladowych.
Adres: Wielkie Garbary 14
2. Dim Sum Bar Chińskie Pierożki
Długo się zastanawiałam, co napisać o tym miejscu. Trafiłam tam przez przypadek. Do jego odwiedzenia zachęciły mnie zdjęcia na ulotce. O naiwności. Jak dziecko! No, ale ok, poszłam. Wystrój przyjemny. Natomiast pierożki mrożone, a nie świeże. Smak w porządku, nie mogę powiedzieć, że niesmaczne. Na plus możliwość łączenia dwóch różnych rodzajów (ze względu na długość parowania łączymy mięsne tylko z mięsnymi, wegańskie tylko z wegańskimi). Zamówiłam wersje wieprzowina+krewetki, wołowina+por+marchewka i wieprzowina+por+świeża kolendra, jednak dodatki nie były specjalnie wyczuwalne. Za to porcje wystarczyły, aby się najeść – zatem czy jest to miejsce, do którego bym z chęcią wróciła? Tak – jeśli byłabym bardzo głodna i z jakiegoś powodu nie mogła znaleźć nic innego.
Adres: Prosta 2
3. Manekin
O tym miejscu czytałam i słyszałam już dawno. Moją ciekawość i duże co do niego oczekiwania wzmogła duża kolejka. Na tyle duża, że pierwszego dnia zrezygnowałam i wróciłam ponownie następnego. Znowu trzeba było trochę poczekać. Do stolików odprowadzają panie kelnerki, co pewnie usprawnia ich pracę, a i mi było na rękę to, że nie musiałam chodzić i szukać wolnych miejsc. Pierwsza rzecz, która zwróciła moją uwagę to to, że lokal jest zrobiony na zasadzie: jak na najmniejszej powierzchni upchnąć jak najwięcej osób. Stoliki małe, dosłownie poutykane jeden obok drugiego. Tłok – to jedno z moich pierwszych skojarzeń z tym miejscem.
Ogromny wybór smaków – nadzień naleśników. Porcje bardzo duże, a ceny za nie, jak na lokalizację przy toruńskiej starówce, wcale niewygórowane. To plusy tego miejsca.
Jeśli chodzi o smak naleśników – to bardzo ok. Powiedziałabym “poprawny” – nie znalazłam nic, czego nie było we wszystkich innych naleśnikach, które jadłam do tej pory, nic, co tłumaczyłoby te wszystkie kolejki, ustawiające się przed Manekinem. No szału nie ma. Po prostu nie.
Adres: Rynek Staromiejski 16
4. Karczma Spichrz
Tutaj za jedzenie trzeba zapłacić już trochę więcej (choć też bez przesady). Kelnerzy z klasą i bardzo pomocni. Bardzo fajne wnętrze, klimatyczne, pasujące do tego, co znajdziemy w menu. A co znajdziemy? Jest trochę biesiadnie, trochę karczemnie, po chłopsku i po staropolsku. Wszystko w najlepszym tego słowa znaczeniu. Smalczyk, żurek, czernina, dziczyzna, ryby, wołowina. Ja zamówiłam pieczeń z karkówki w sosie własnym, kopytka i buraczki zasmażane. Świetnie doprawione danie, dobrze przyrządzone mięso. Do tego granie “na żywo”. Bardzo fajne miejsce.
Adres: ul. Mostowa 1
5. Luizjana
Ach, Luizjana. Najjaśniejszy punkt gastrowędrówki po Toruniu. I pech chciał, że akurat w tym miejscu jedzenia nie sfotografowałam. Tam wszystko się zgadza – wnętrze, muzyka, dodatki, nawet wygląd przemiłych pań kelnerek. Zupa Gumbo z okrą, kalmary, krewetki, mięso; po kreolsku, cajuńsku. Wszystkie smaki, które powinny być. I pierwszy raz w życiu smakował mi stek. Nie sądziłam, że kiedyś to nastąpi.
Jak właściciele sami mówią, chcieli wiernie oddać ducha Nowego Orleanu. I z pewnością im się to udało. A w ich opowieści o jedzeniu nie brakuje żadnego przecinka. Żaden nie jest zbędny.
Adres: Mostowa 10.
6. Meta
No co. Nie samym jedzeniem człowiek żyje. Choć i tutaj elementu gastro nie zabrakło. Za to polubiłam te miejsce. Zazwyczaj “knajpy” jemu podobne nie przykładają uwagi do jedzenia i serwują byle co. No skoro ludzie i tak przychodzą tu tylko, żeby wypić, a jak już jedzą, to są pijani, więc na smak nie zwrócą uwagi (zakładam, że to taka filozofia). A w Mecie i wódeczka była zimna, i smalczyk zacny, i tatar bardzo doby. Galareta też nie zrobiła wstydu.
Adres: Szeroka 34
7. Karczma pod Kotwicą
Tutaj krótko. Nie każdy z Was polubi to miejsce. Jest specyficznie, choć dla mnie “swojsko”. Czułam się tam dużo lepiej niż w którejś z pijalni wódek pełnej eleganckich, gotowych na dyskotekę dwudzietoparolatków. Piwa, drinki, shoty. Spróbujcie “szczawików”!
Adres: Łazienna 2