Podróż na Maderę zaczęłam z grubej rury. Po pierwszym dniu zapoznawczo-rozpoznawczym, czyli bujaniu się po Funchal i jego atrakcjach, postanowiłam uskutecznić jakiś treking. Ok, dobra! “Treking” to za duże słowo. Intensywny spacer w pięknych okolicznościach przyrody – to pasuje lepiej. Ale odkładając semantykę na bok – ostatecznie okazało się, że już na samym początku pobytu na Maderze doświadczyłam spotkania z moim ulubionym miejscem na tej wyspie. I chyba nie tylko na wyspie – jednym z moich ulubionych miejsc w ogóle w życiu. Tak jest – Ponta de Sao Lourenco – aj low ju! Przystojnyś aż boli!
Półwysep św. Wawrzyńca – Ponta de Sao Lourenco – Madera
Jak wspomniałam – już drugiego dnia podróży na Maderę przebierałam nogami z niecierpliwości, aby gdzieś pochodzić. Ale nie, że ulicami miasta, bo jeden dzień to dla mnie w sam raz. Chciałam uderzyć w zieloność. Spotkać się w końcu z Naturą maderską, o której słyszałam tyle dobrego.
Opcji było kilka: lewady, Pico Ruivo i właśnie Sao Lourenco. Bez specjalnej przyczyny wybór padł na Półwysep św. Wawrzyńca, czyli najdalej wysunięty na wschód punkt Madery i najdalej wysunięta trasa trekingowa. A nie, przepraszam. Była jedna przyczyna – pierwsze dwa dni bez wypożyczonego samochodu. A do szlaku na Ponta de Sao Lourenco, w przeciwieństwie do pozostałych z tych miejsc, jest dość sprawny dojazd komunikacją zbiorową z Funchal.
Jak dojechać do Półwyspu św. Wawrzyńca?
Autobusy na Ponta de Sao Loourenco odjeżdżają z przystanku autobusowego przy stacji kolejki kablowej i jadą do samego wyjścia na szlak. Zajmuje im to około 60-70 minut. Są to autobusy przewoźnika o nazwie “SAM” nr 113. Cena biletów: 12,5 euro za dwie osoby w obie strony.
Półwysep św. Wawrzyńca – Ponta de Sao Lourenco – szlak
“Chciałam uderzyć w zieloność…” – no przyznam, że jeśli chodzi o realizację tego celu, to nie wybrałam do niego najlepszej drogi. Ale nadrobiłam to później, chociażby na trasach prowadzących wzdłuż lewad. Wawrzyniec jest trochę “dziki”, porastają go wysuszone, czasem zielone, ale bardzo często wyschnięte trawy i krzaczki.
Czy jest trudny szlak? Dla mnie osobiście, pod kątem technicznym – nie. Choć na pewno trzeba być ostrożnym. Zwłaszcza gdy pogoda jest taka, jak ta, która panowała na półwyspie, gdy go przemierzałam. Wiał super silny wiatr. Kilka razy machnął mną srogo, aż ledwo ustałam na nogach. Przy deszczu niebezpieczeństwo wzrasta. Z pewnością jest to jeszcze większe wyzwanie dla rodziców idących tam z dziećmi. Na pewno jest to szlak piękny. Prze-pięk-ny! Co chwila odsłania nowe widoki na ocean i klify – najwyższe o wysokości 180 metrów.
Żeby było jasne – to nie jest tak, że śmierć czyha tam na każdym kroku. Trzeba być jednak bardziej, dużo bardziej ostrożnym niż na lajtowej trasie dla “turystów spod Morskiego Oka”, nie zbliżać się do stromych zboczy, zwłaszcza tych niezabezpieczonych.
Po około 15 minutach marszu docieramy do pierwszego punktu widokowego, w którym poszarpane klify łączyła się z oceanem, a z wody wystawały skalne formacje. To było tak piękne, że ze wzruszenia poleciały mi łzy.
Półwysep św. Wawrzyńca – Ponta de Sao Lourenco – punkty widokowe
A to tak naprawdę tylko początek, bo pięknych miejsc i punktów widokowych na tym szlaku jest dużo więcej. Przejście go w jedną stronę zajęło około 2 godzin. Droga powrotna szybkim krokiem niecałą godzinę – bo już bez robienia zdjęć – na samym końcu trasy zepsuł mi się obiektyw. Auć!
W pewnym momencie, pod koniec szlaku, na horyzoncie wyłaniają się palmy – a pod nimi domek – Casa do Sardinha. Trasa na chwilę się rozgałęzia – można tutaj zatoczyć kółko, pójść do dołu w stronę domku i dopiero od niego dojść do punktu docelowego, a wracając ominąć go z prawej strony. Lub odwrotnie. Lub w ogóle do domku nie zachodzić, jak zrobiłam ja.
Ostatni fragment trasy to wejście pod niewielką “górę”
I w końcu docieramy – krańce Przylądka św. Warzyńca! <3 Pomijając fakt, że rąbnęłam obiektywem o coś i w kluczowym momencie raczył się zepsuć, kompletnie nie dając ustawić ostrości. Ale to nic, Ten widok i tak mam w głowie na całe życie.
Acha – jeszcze jedna uwaga praktyczna. Weźcie ze sobą zapas wody, bo na szlaku nigdzie jej nie kupicie. I zawczasu załatwcie potrzeby fizjologiczne. Wierzcie mi na słowo – I’ve learned it the hard way!
Bawcie się dobrze!