Są takie chwile (i tu najlepiej zrozumieją mnie panie), gdy:
a) zupełnie nieuzasadniony smutek sprawia,
że człowiekowi chce się płakać, baardzo mocno i zupełnie bez powodu
że człowiekowi chce się płakać, baardzo mocno i zupełnie bez powodu
b) wyrażenie “wilczy apetyt” nabiera nowego znaczenia, próby jego poskromienia kończą się wyczyszczeniem połowy lodówki i jednoczesnym fiaskiem, bo i tak na koniec okazuje się, że “nie o to mi chodziło”.
W takim stanie psychiczno – emocjonalnym znajdowałam się wczoraj, co doprowadziło do odkrycia dzwinych połączeń smakowych – np. wafelki truskawkowe plus keczup oraz przygotowania kilku rzeczy, których wcześniej w ogóle nie jadłam. Np. chutney z mango (owocu, którego do tej pory nie lubiłam).
Chutney (czyt. czatni) to indyjska konfitura, gęsty sos, który można przygotować z bardzo różnych składników, zarówno owoców jak i warzyw. Jest dodatkiem zarówno do dań głównych jak i przystawek. Można go też jeść palcem, nie dodając do niczego, za to chlipiąc przed telewizorem i oglądając program “Wstydliwe choroby”. Nie żebym to specjalnie polecała. Ale można.
Chutney z mango – składniki:
– 3-4 mango obrane se skórki i pokrojone w kostkę
– 2 szklanki brązowego cukru
– 1/2 szklanki białego octu winnego
– 1 średnia cebula posiekana
– czerwona papryczka chilli
– 1,5 szklanki rodzynek
– łyżka świeżo startego imbiru
– zmiażdżony ząbek czosnku
– łyżeczka mielonego cynamonu
– łyżeczka gałki muszkatołowej
– sól do smaku
Chutney z mango – przygotowanie:
W garnuszku mieszamy ocet, cukier, cynamon, pokrojoną drobno papryczkę chilli, cynamon, gałkę muszkatołową, sól. Gotujemy na małym ogniu doprowadzając do wrzenia. Zmniejszamy ogień i gotujemy ok. 15 minut, często mieszając.
Dodajemy cebulę, czosnek, pokrojone mango, rodzynki i wszystko razem dusimy przez około 45 – 55 minut. Jeśli potrzeba, dolewamy co jakiś czas trochę wody.
Smacznego!
Kamil 🙂
Chutney – sroutney (czyt. czatni – sratni). Podoba mi się stylizacja zdjęcia – hinduskie danie i wielkopostna tasiemka. To się nazywa FUSION (czyt. fużyn).
Klikałem na lewo i prawo i doprowadziło mnie to do twojego bloga. Fajnie, że gotujesz i potem to zjadasz, najnowsze badania dowodzą, że to bardzo zdrowe. A jeszcze fajniej, że o tym piszesz. Mam w domu rondel, drewnianą łyżkę i "sokowyżymałkę Żurawinka" produkcji białoruskiej, więc czasem też przyrządzam jakieś rakowe szyjki w sosie smardzowym albo kanapkę z żółtym serem z nutą keczupu. Z przyjemnością będę tu zaglądał w poszukiwaniu inspiracji.
Pozdrawiam
Kamil (Kamil? hmm … jaki Kamil??)
A ja kupuję gotowy, i po co? 🙂
Jak można samemu zrobić niekoniecznie w taki chandrowy dzień.
Można, bez względu na humor 🙂
Nie jadłam, ale mam ochotę wypróbować przepis! Takie dni też miewam;)
No niestety, takich dni chyba nie da się uniknąć 😉
I co? Pomogło? Humor lepszy dzisiaj?
Melduję się już z nowej strony:)
Pomogło, pomogło 🙂