Leżałam sobie wczoraj w łóżku licząc plamy na suficie i godząc się z myślą o ostatnim dniu urlopu, kiedy kuleżanka Aleksandra wysłała mi wiadomość, przypominającą o setnych urodzinach Julii Child. A Julię to my obie lubimy, żeby nie było, że nie. Sto lat nie wypada raczej w takiej sytuacji życzyć, ale zacny jubileusz i tak czymś uczcić należy. Czymś słodkim szczególnie. Tak się składa, że jakiś rok temu kupiłam foremki do tartaletek, z silnym postanowieniem ich jak najszybszego wykorzystania. I jak to z wszelkimi postanowieniami bywa – foremki kurzyły się na półce ponad 300 dni. Ich czas przyszedł właśnie wczoraj. Oto w ramach świętowania postanowiłam upiec właśnie tartaletki, z malinami i crème anglaise (mówiąc po polskiemu – z kremem angielskim) oczywiście wg przepisu Julii Child. Wyszło mi ich chyba dziesięć, ale tak do końca nie potrafiłam tego opanować, bo znikały zaraz po zrobieniu…
Na setne urodziny Julii – tartaletki z malinami i crème anglaise
Crème anglaise:
– 6 żółtek
– 1/2 szklanki cukru
– 1 i 1/2 szklanki gorącego mleka – ja dałam troszkę mniej, ok. 1 szklankę
– 3 łyżki masła
– 1 łyżka esencji waniliowej
– 2 łyżki ciemnego rumu, koniaku lub innego alkoholu wedle uznania
Ciasto:
Ciasto na spód tarty przygotowujemy wg tego przepisu i chowamy do lodówki na minimum pół godziny
Dodatkowo do tartaletek z malinami niezbędne bywają maliny – ok. 2 szklanek
Kruche ciasto wyjmujemy z lodówki, rozwałkowujemy i wykładamy nim foremki na tarteletki (wcześniej wysmarowane delikatnie masłem). Ja tak wyłożone ciastem foremki wstawiłam jeszcze raz na pół godziny do lodówki.
Następnie każdy spód nakłuwamy widelcem w wielu miejscach i wysypujemy na niego np. fasolki, tak, aby przykryły całe dno (fasolki pełnią funkcję obciążnika). Tak przygotowane ciasto wkładamy do piekarnika nagrzanego do 230 stopni C. Pieczemy 10-15 minut, aż dół ciasta będzie podpieczony, ale nadal miękki. Usuwamy fasolki, powtórnie nakłuwamy ciasto widelcem i wstawiamy z powrotem do piekarnika, na ok. 3 minuty, aż ciasto zacznie zmieniać kolor.
Upieczone tarteletki wyjmujemy z piekarnika i odstawiamy do wystygnięcia.
W rondlu ze stali nierdzewnej zaczynamy ubijać żółtka. Stopniowo dodajemy cukier, a gdy dodamy cały, ubijamy wszystko jeszcze kilka minut (ok. 5), aż żółtka zgęstnieją i zrobią się bladożółte. Następnie stopniowo dolewamy gorące mleko, dodajemy masło i miksujemy jeszcze chwilę.
Rondel ustawiamy na średnim ogniu, mieszając powoli i nie przerwanie drewnianą łyżką i sięgając jego dna. Dodajemy esencję waniliową i alkohol. Sos powinien się stopniowo podgrzewać i gęstnieć, ale nie może się zagotować. Jeśli jest zbyt gorący zdejmujemy go z ognia na kilka minut, jednak nie przerywamy mieszania. Muszę przyznać, że na pewnym etapie mieszania dopadło mnie zwątpienie i drewnianą łyżkę zastąpiłam mikserem.
Kiedy pęcherzyki tworzące się na powierzchni sosu zaczynają zanikać i budyń zaczyna “sapać”, znaczy to, że jest on prawie gotowy. Natomiast jeśli krem zamiast spływać z łyżki otula je kremową warstwą oznacza to, że jest gotowy do podania.
Tak przygotowany krem wykładamy na upieczone tartaletki a na wierzchu układamy maliny. Podajemy po ostygnięciu.
Smacznego!!
są śliczne
obejrzałam ostatnio film o Julii i chętnie upiekę coś z jej receptury
"Julie & Julia"? 🙂 Bardzo lubię ten film.
Smakowity jubileusz:) Szkoda, że się tak szybko skończyły, ponieważ chciałam porwać jedną 😛
Nic straconego, zrobię je na pewno jeszcze nie raz, to porwiesz kilka 🙂
Cóż za pyszności. Uwielbiam malinki choć już się powoli u mnie na działce kończą. Zapraszam do siebie 😉