Jestem ze wschodu. Można śmiało powiedzieć, że pierogi wyssałam z mlekiem matki. Bardziej miłość do nich jako konsument, niż wytwórca, ale nawet jeśli pierogi trzeba ulepić, to moje wstydu nie przynoszą. To bez wątpienia jedno z moich ulubionych dań. Zaraz po wszystkim co z ziemniaków. Pierogom domowym lub tym, które kiedyś jadłam w supraskim Alkierzu [*] do niedawna nic nie dorównało. Do czasu wyjazdu do Gdańska. Jadąc tam jak zwykle miałam listę miejsc, w których “muszę” zjeść. Jedna z osób na koperkowym fanpejdżu poleciła mi też Mandu (które już wcześniej znalazło się na liście). Ostatecznie okazało się, że ta pierogarnia Mandu w Gdańsku Oliwie znajduje się jakieś 5 minut spacerem od miejsca, w którym miałam nocleg.
Pierogarnia Mandu – Gdańsk Oliwa
W Mandu ostatecznie jadłam 3 razy (za każdym dwie porcje różnych pierogów). Po pierwszej wizycie nie miałam potrzeby, aby szukać czegokolwiek innego.
Na stolik zazwyczaj trzeba poczekać. Jednak jest to zupełnie “inna” kolejka niż ta, o której pisałam TUTAJ w przypadku toruńskiego Manekina. W Mandu po prostu jest mniej stolików (i dobrze), co tworzy zupełnie inną atmosferę, daleką od zgiełku kolejek w barach mlecznych.
Na plus jest również obsługa – miłe, pomocne i śliczne dziewczyny. Ciekawscy mogą natomiast podglądać, jak ich pierogi są lepione – na bieżąco, żadnych mrożonek!
No i teraz meritum, czyli jedzenie. W karcie znajdziemy kilka rodzajów pierogów:
- tradycyjne gotowane
- słodkie
- z różnych stron świata
- drożdżowe z pieca
- pierogi miesiąca
Zaczęłam od pierogów z gęsiną, podawanych z konfiturą cebuli (23 zł.), do których pani kelnerka zaproponowała mi sos żurawinowy. Zresztą bardzo celnie. Gęsina soczysta, idealnie miękkie ciasto. Pychota.
Druga porcja to pierogi miesiąca: smażone pierogi wegańskie z tofu, pastą paprykową, czosnkiem i pietruszką, podawane z wegańskim majonezem (21 zł.). Choć trudno by mi było podjąć jednoznaczną decyzję, to CHYBA te pierogi były moimi faworytami wśród wszystkich, które zjadłam. Całkowite zaprzeczenie tego, że w knajpach jedzenie wegańskie często jest bez smaku, niedoprawione.
Kolejny dzień to kolejne pierogowe odsłony. Na powitanie pierogi pieczone w puszystym cieście drożdżowym, z kurczakiem, serem feta, pomidorami, kukurydzą, fasolką i papryczkami piri-piri (18.50 zł.). Do tego znowu polecony, i jak się okazało bardzo smaczny, sos chilli z bazylią. Świetny farsz, dobrze doprawiony… tylko jedna mała rzecz, do której mogłabym się przyczepić – pierogom przydałaby się minuta dłużej w piecu, bo były minimalnie niedopieczone.
Z menu pierogów z różnych stron świata wybrałam Mandu – smażone koreańskie pierogi z mieloną wieprzowiną z dodatkiem tofu, kimchi, drobno posiekanym imbirem i porem z dodatkiem oleju sezamowego (27,50). Te pierogi podawane są z kimchi oraz sosem ponzu na bazie sosu sojowego. Nie mogę być bardzo obiektywna, bo w Korei nigdy nie byłam i oryginalnej wersji takich pierogów nie jadłam, więc trudno mi porównywać i określać czy właśnie tak, a nie inaczej powinny smakować. Ale były dobre, więc z czystym sumieniem mogę je polecić.
Choć w Mandu są desery (np. lody, szarlotka), to ja sama zdecydowałam się na deser w postaci (oczywiście) pierogów: z całymi truskawkami, polanych sosem malinowym i kwaśną śmietaną (16 zł.). Smakowały jak lato, słońce i radość!
Last but not least, czyli pierogi z siekanym szpinakiem, suszonymi pomidorami , rozdrobnionym serem feta, oraz sosem z sera Dor Blue (17,50 zł.). To powrót do sekcji “tradycyjnych pierogów gotowanych”, a zarazem okazja aby się przekonać, że tak dobrze przygotowane pierwszego dnia ciasto, nie było przypadkiem. Ani grama mąki za dużo, ani za mało. Farsz i sos też zrobiły (pyszną) robotę.
Lekki bałagan na talerzu, ale fota zrobiona już w trakcie konsumpcji:
Jeśli chodzi o coś do wypicia, to próbowałam grzanego wina, które było ok. Ani wybitne, ani niedobre. Natomiast jeśli lubicie piwo to w Mandu mają piwa regionalne i rzemieślnicze – Porter Warmiński baaaardzo polecam.
I jeszcze jedno. Zupa. Ostatniego dnia, na do widzenia kupiłam sobie żurek na wynos. Miałam go zjeść na śniadanie* i zrobić fotkę, ale opierniczyłam go po kilku minutach od wyjścia z Mandu, w drodze do Parku Oliwskiego. W końcu na stojąco więcej się mieści w żołądku
*Tak, żurek. Na ŚNIADANIE! Zanim powiesz, że nie można, że niedobre, że fuj, to wiedz, że mówienie tak o żurku to mowa nienawiści
Gdzie w Gdański zjeść pierogi i dlaczego w Mandu?
Podsumowując: w Mandu jest bardzo miło, przyjemna atmosfera spokoju i miłości do pierogów. W karcie dość duża liczba pozycji menu, ale kucharki/kucharze wszystko ogarniają bez problemu. Na stole nie ma soli, pieprzu i (tfu, tfu!) Maggi. Bo w pierogach magii jest wystarczająco dużo. Idź, spróbuj, poklepuj się po najedzonym brzuszku.
My new web project:
http://diane.blogs.telrock.org